Miesiąc Fotografii w Krakowie 2018 – moja relacja
W internetowej odsłonie wrocławskiego czasopisma “Format”, Format.net, następnie w papierowym wydaniu czasopisma, ukazała się moja relacja z tegorocznego Miesiąca Fotografii w Krakowie. Wersja papierowa artykułu została nieco okrojona przez redakcję. Zapraszam do lektury oryginału.
Miesiąc o fotografii w Krakowie
Krakowski festiwal obchodził br. 16 urodziny. Motywem przewodnim programu głównego była „Przestrzeń przepływów. Obrazowanie niewidzialnego”. Jego kuratorkę, Iris Sikking, zainspirowała słynna książka Manuela Castellsa Społeczeństwo sieci. Castells podkreśla w niej rolę informacji jako kluczowego składnika współczesnej organizacji społecznej. Podejmuje też próbę zarysowania modelu nowego, multimedialnego systemu komunikacyjnego. Podczas przepływów informacji czas zostaje zawieszony, a miejsce schodzi na drugi plan. Wg Castellsa jest to ponadto sfera, w której kultura wysoka miesza się z popkulturą, a globalność wypiera lokalność.
Projekty artystów zgrupowano wokół trzech ogólnych kategorii tematycznych: migracji, problematyki nowych technologii oraz kwestii zw. z środowiskiem naturalnym.
W kopalni i puszczy
Problem wydobycia węgla na Śląsku podjął Michał Łuczak. Ekspozycja w MOCAK-u dotykała kontekstu geologicznego, ekologicznego oraz społecznego. Interesująco prezentowały się portrety górników, ale ich skala przytłaczała. Były też kompozycje abstrakcyjne o walorach plastycznych. Galeryjną przestrzeń można było jednak lepiej wykorzystać, stosując mniejsze rozmiary prac (portrety). Niemniej po obejrzeniu całości miałem poczucie obejrzenia wstępu do czegoś większego. Tego samego nie można, niestety, powiedzieć o prezentacji Salvatore Vitale, którą opuściłem z poczuciem nieporozumienia.
Wideoinstalacja Antoinette de Jong i Roberta Knotha, Drzewo i ziemia (muzeum Manggah) ukazywała sekwencje odradzającej się przyrody po katastrofach naturalnych oraz wynikłych z ludzkiej aktywności (Fukushima). Chociaż Japonia jest jednym z najbardziej uprzemysłowionych i zaludnionych obszarów na świecie, to natura nadal pełni w jej kulturze bardzo ważną rolę (tradycja o shintoistycznej proweniencji). Wyświetlane obrazy były niestety nużące, nie dotykały istoty fenomenu, który intryguje ludzkość od zarania dziejów. Ponadto fotografie, zamieszczone wraz z grafikami w gablocie były niskiej jakości. Na plus należy wymienić elementy aranżacji przestrzeni, np. poduszki w kształcie kamieni, na których chętnie siadały dzieci.
Wycinką Puszczy Białowieskiej zajął się, wizualnie, Axel Braun. Jego ekspozycję w Szarej Kamienicy zdominował nadmiar informacji – opisów, które (same przyszpilone), przyszpilały wzrok i odciągały od fotografii. Być może dosłownie korespondowało to z tytułowymi Szkodliwymi ingerencjami. Autorskie kadry, choć przedstawiały skądinąd potężne drzewa, nie zdołały unieść tematu – został on potraktowany typologiczno-turystycznie. Nie wiem także, czy to za sprawą kornika, czy drukarza na niektórych zdjęciach pnie były „wyżarte” światłem.
Migracje i reemigracje
Brzegi wyspy, którą jedynie okrążyłem to multimedialny projekt Sandera Breurego i Witte van Hulzena (Dom Norymberski). Autorzy sfilmowali wyspę Utoya, gdzie Andreas Breivik zamordował 69 osób. Ich impresje ukierunkowane były na wydobycie poetyckiej aury miejsc. Piękno przyrody nie przynosiło jednak odpowiedzi na pytanie o piętno zła. Równolegle wyświetlano filmy anonimowych autorów, przedstawiające afrykańskich emigrantów. Obie projekcje nawiązywały do toposu wysp szczęśliwych i poddawały go dekonstrukcji. Autorska licentia poetica prowadziła jednakowoż w kierunku mityzacji zdarzeń, które podjęto za temat. Pojawiało się wrażenie deficytu realizmu.
Sekwencję wystaw w Muzeum Etnograficznym otwierały Pocztówki z Europy Evy Leitolf, dotyczące kryzysu migracyjnego. Fotografie nawiązywały w swej estetyce do tradycji nurtu Nowych Topografów oraz malarstwa pejzażowego, które współcześnie, niesłusznie, kojarzy się z tzw. widokówkami. Jako ich rewers autorka dołączyła teksty wydrukowane na kartach pocztowych, przygotowane w oparciu o artykuły prasowe. Zabieg ten rzucał więcej światła na skomplikowane tło problemu. Należy nadmienić, iż pokaz Leitolf, jako jeden z nielicznych na festiwalu, był jednorodny estetycznie i formalnie.
Auspicia to stary rytuał obserwacji zachowania ptaków w celu poznania woli bogów. W projekcie Danieli Friebel nie są to jednak orły lub sokoły, ale szpaki, które pojawiły się w Rzymie w 2 połowie XX w. Obecnie ich populacja stanowi liczne kontrowersje. Formacje ptasich stad wyglądają niczym żywy organizm umykający wszelkiej kontroli, poza prawami przyrody. Natura z naturą rozumie się bez słów. Z kulturą niekoniecznie. Folia ochronna na cmentarnych nagrobkach stworzyła dosyć zaskakującą sytuację o walorach fotogenicznych. Zastosowanie rozmaitych formatów i materiałów do reprodukcji prac wpływało jednak niekorzystnie na odbiór. Można to powtórzyć w przypadku wielu wystaw pokazywanych na festiwalu (A. Braun, V. Cherchi, E. Hovers, R. Raigon).
Losowi kuzynów szpaków w Singapurze poświęcony był także pokaz multimedialny Anais López (Centrum Tytano). Był on dobrze przygotowany i interesujący formalnie, choć jego formuła narracyjna w stylu opowieści dla dzieci była dyskusyjna. Pokaz wyświetlany na tablecie dużo tracił. Lepiej było obejrzeć go w domu, na stronie internetowej autorki.
Łukasz Skąpski w projekcie Klincz. Nowa architektura granic europejskich mierzył się z problemem naiwnego wyobrażenia świata bez granic. Skąpski zeskanował, przeskalował i stworzył 9 modeli odwzorowujących stanowiska graniczne wybudowane po 2008 r. Na festiwalowym spotkaniu zapytany, dlaczego nie fotografie, ponoć odparł żartobliwie, że fotografia nie jest obiektywna i stąd obiekty. Pomimo skądinąd ciekawego pomysłu wystawa niosła z sobą głównie walory poznawcze. Trudno było odnotować inne.
W Okrucieństwie faktu Tudora Bratu rodzinna historia posłużyła za tło do rozważań na temat historycznych przemian w Rumunii, migracji i postrzegania obcego. W pokazie pojawiało się dużo cytatów, które znacznie go spowolniły i uczyniły nużącym. Ciekawym tropem były analogie pomiędzy rumuńską odsłoną tzw. Jesieni Ludów, a współczesnym kryzysem imigracyjnym, powstałym w rezultacie tzw. Arabskiej Wiosny. Wątek nie został jednak rozwinięty i sprowadzał się do ogólników.
Prezentowany w Pauzie cykl 9 bram. Z powrotem ani jednej Agaty Grzybowskiej dotyka mitu ucieczki na łono natury. Wielu z nas, w myśl popularnego hasła, zapewne chciałoby „rzucić wszystko i jechać w Bieszczady”. Autorka również je odwiedziła, a na swej drodze znalazła historie ludzi, którzy zamieszkali tam z wyboru. Łączy je motyw fascynacji naturą, jednocześnie egzystencjalnych zmagań, zwłaszcza z samotnością, która w podeszłym wieku może być szczególnie dotkliwa. Najlepiej prezentowały się portrety wykonane na ciemnym tle. Pomysł niby stary jak fotograficzny świat, obrazy te jednak oddają indywidualność postaci, są ponadto naznaczone osobistym kontaktem oraz empatią. Ujęcia krajobrazu, pomimo dużych rozmiarów i nacechowania alegorycznego, wypadły mniej ciekawie. Zupełnie nietrafionym pomysłem była sekwencja barwnych polaroidów. Ich poziom znacząco odstawał od innych prac, zakłócały też spójność wystawy. Podobnie jak nagrania dźwiękowe, które były miejscami irytujące (głośne miauczenie i szczekanie).
Pokaz Katji Stuke i Olivera Siebera Ty i ja (Bunkier Sztuki) poświęcono migracji. Czy możliwe jest stworzenie domu w nowych lub tymczasowych ojczyznach? Pytanie pozostaje otwarte. Interesujący pomysł nie miał jednak adekwatnego przełożenia na formę wizualną. Niedbale przyszpilonym zdjęciom towarzyszyły quasikomiksowe obrazki i teksty, co wyglądało nieporadnie. Brakowało też oznaczenia źródeł (Wikipedia, kadry filmowe). Część multimedialna była lepsza. Szkoda, że to właśnie zdjęć z tej cz. nie pokazano na ścianach. Niemniej całość nie robiła dobrego wrażenia.
Algorytmy i dystopie
Cykl Operatorzy i cele Rune Peitersena odnosi się do współczesnego pola walki. Zastosowanie dronów pozwala na technologiczną przewagę nad tzw. wrogiem oraz ograniczenie strat wśród personelu wojskowego. Pojawia się pytanie o mechanizm zamiany człowieka na cel i co tak naprawdę widzi i czuje „operator”? Na wystawę składał się filmowy esej oraz wydruki obrazów z kamer termowizyjnych (filmy US Army z internetu). Postaci – cele wyglądają na nich jak obiekty z gier komputerowych. Czy taka percepcja ułatwia pracę „operatorom”? Jak to wpływa na ich „wydajność”, życie osobiste itp? Tego, oglądając przetworzone ujęcia, nie wiemy (opowiadał o tym narrator filmu – zdecydowanie ciekawszego od zdjęć). Wiemy natomiast, iż do kopiowania obrazów, w tym z monitora, wystarczy operator, o czym pisał już Vilem Flusser…
Armand Quetsch zaprezentował impresje z podróży po Europie. Nie wiadomo, o jakich kręgach dystopijnych chciał powiedzieć widzowi – fotografiom nie towarzyszyły podpisy. Można się było domyślać, identyfikując miejsca, które odwiedził (Ateny, Belgrad, Nordhausen, Obersalzberg Sarajewo, Zagrzeb). Nie odnotowałem dystopijnego pesymizmu, choć pojawiał się odczuwalny niepokój. Niemniej obrazy Quetscha radziły sobie (prócz zdjęcia słupa i skały) bez podpórki kuratorskiej czy innej wierszówki.
Ostatnia rozmowa z Andriejem Sacharowem Agnieszki Rayss przenosiła widzów w czasie do okresu wyścigu zbrojeń. Sacharow to radziecki fizyk, którego dokonania pozwoliły na konstrukcję bomby wodorowej. Po latach został aktywistą na rzecz praw człowieka, za co otrzymał pokojową nagrodę Nobla. Na wystawie zaprezentowano pejzaże z poligonów i ich okolic, fotografie obiektów muzealnych oraz wydruki skanów zdjęć archiwalnych. Ekspozycja rozczarowywała. Zarówno w kontekście fotografii autorskich, jak i zaproponowanej osi narracyjnej w oparciu o archiwalia. Pozostaje poczekać na inną odsłonę.
Negatywny rozgłos Croftona Blacka i Edmunda Clarka poruszał temat tajnych więzień CIA. Zaprezentowano dokumenty (raporty, plany budynków, faktury i inne), odsłaniające kontekst działań organizacji zaangażowanych w proceder. Black obnaża ich groteskowość, co przejawia się m.in. w kamuflażu pod przykrywką zwyczajności oraz zbiurokratyzowanym języku. Fotografie Clarka unaoczniły konkretne miejsca, ukazując przy tym sposoby ich wkomponowania w krajobraz. Projekt ten lepiej ogląda się w wydaniu książkowym. Wystawa zaś z „więzienia pamięci” szybko umyka…
Esther Hovers w serii Fałszywie dodatni podjęła zagadnienie nadzoru i algorytmów wykorzystywanych w systemach bezpieczeństwa publicznego. Maszyny nie są w stanie interpretować kontekstu. To, co np. dla fotografa jest sytuacją estetyczną, urządzenia mogą uznać za anomalię, a tym samym zagrożenie. Fotografie zostały częściowo zaaranżowane i wykonane w określonych odstępach czasu, następnie zmontowane w celu stworzenia hipotetycznych sytuacji wyjściowych. Artystka sporządziła ich alfabet wraz ze szkicami i objaśnieniami. Realizacja była interesująca, ale sposób instalacji niektórych fotografii – kontrowersyjny.
Algorytmy zaintrygowały również Clementa Lambeleta, którego prace oscylują wokół technologii kształtujących rzeczywistość i jej percepcję. W jego Wizjach ubocznych postaci podświetlone na kasetonach, wykonane za pomocą skanera na lotnisku, jawią się niczym Adam i Ewa XXI w. Inne obrazy to przetworzenia powstałe za pomocą algorytmu Eigenfaces, w tym twarze wyrażające zaprogramowane emocje wraz z ich zapisem liczbowym. Prócz wspomnianych kasetonów z „Adamem i Ewą” wystawa kojarzyła się nieco z prezentacją ciekawostek technologicznych. Pomimo dobrze przygotowanej „instrukcji obsługi”, ich zastosowanie nie wzbudziło mojego entuzjazmu.
Krakowska odsłona Rynku Marka Currana miała charakter dziennikarsko- multimedialny. W ustronnej sali w Szarej Kamienicy można było obejrzeć autorski esej filmowy, wizualizację wykresów giełdowych, prezentację na tablecie oraz wywiady w teczkach na biurku. Te ostatnie były rozbudowanymi, acz luźnymi rozmowami. Trudno było wyłuskać z nich coś naprawdę ważnego. Filmowy esej nie wzbudzał zainteresowania. Wizualizacja wykresów giełdowych sprawiała wrażenie „zapchajdziury”. Poza tym jej głośny podkład muzyczny w stylu dark ambient zakłócał odbiór poszczególnych elementów tej wystawy oraz wszystkich innych w całej kamienicy.
Temat algorytmów przepływów kapitału podjęła Eline Benjaminsen. Autorka zrobiła staranną kwerendę i odwiedziła miejsca związane z tzw. handlem wysokich częstotliwości, o których traktowały dołączone artykuły prasowe. Uwagę zwracało ujęcie kapliczki Matki Bożej na tyłach kościoła ze słupem w tle. Oglądanie prac zakłócała jednak częstotliwie powracająca myśl, że do tego typu zdjęć można było równie dobrze dołączyć teksty o wszystkim, co tylko ma związek z transmisją fal elektromagnetycznych…
W sali obok miał miejsce pokaz dokumentu filmowego Susan Schuppli Atmosferyczne pętle sprzężenia zwrotnego, przedstawiającego genezę i pracę holenderskiego ośrodka ds. zmian klimatycznych. Sprawnie nakręcony i zmontowany film zawierał istotną dawkę informacji. Miał on jednak charakter przede wszystkim naukowy.
Blok wystaw poświęconych nowym technologiom zamykał Ślepy zaułek Julesa Spinatscha. Obrazy wykonane w gmachu Opery Wiedeńskiej można odnieść do idei panopticonu Jeremy Benthama, spopularyzowanej w latach 70 XX w. przez Michela Foccault. Ekspozycja prezentowała się ciekawie jedynie w cz. specjalnie zbudowanej instalacji z wielkoformatową panoramą, kumulującą fragmenty czasoprzestrzeni. Instalacja robiła wrażenie jako obiekt. Brakowało jednak bardziej uniwersalnej refleksji filozoficznej, co można zresztą powtórzyć odnośnie wszystkich projektów z algorytmami w opisie.
Show Off
W sekcji debiutów dominował surrealizm odmieniany niemal przez wszystkie przypadki. Jego zredukowaną odmianę, w historycznym kontekście, łatwo przyswoiła moda i reklama – „dzieci” kultury popularnej. Wspólnym mianownikiem dla grupy artystów była poetyka dziwności, kreowana w oparciu o zaskakujące efekty wizualne, zacierające wrażenie pomiędzy tym, co wyobrażone, a tym, co realne. W grach z widzem gdzieś gubiła się treść (Rafa Raigon), a proponowany język wizualny, zbyt heterogeniczny, raczej zaciemniał punkt wyjścia, zamiast rzucić na niego nowe światło (np. cykl Valerii Cherchi). Z kolei tam, gdzie „wszystko łączyło się ze wszystkim” (Mana Kuby Stępnia) trudno było tak naprawdę coś odczuć. Odskocznią była autoironia i poczucie humoru (Ksenia Sidorova), ale mogły one stać się również pułapką – żart rozpatrywany w kategoriach artystycznych powinien być na odpowiednim poziomie (zabrakło go gifom Laury Ociepy). Z cykli dokumentalnych ciekawie, pomimo nieciekawego opisu, zaprezentowały się niektóre zdjęcia Anny Tiessen. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości w jej projekcie zostaną inaczej rozłożone akcenty (więcej pracy, mniej upijania się).
Zmienność, względność i pluralizm
Miesiąc Fotografii to najbardziej znany polski festiwal fotograficzny – wydarzenie, które dobrze wpisało się nie tylko w krakowski, ale i europejski pejzaż kulturalny. Bogaty harmonogram robił wrażenie i chyba nie starczyłoby miesiąca na uczestnictwo we wszystkich wydarzeniach.
W refleksji nad programem głównym uwagę zwracało szerokie spektrum poruszanych problemów, co jest pozytywne w stosunku do poprzednich edycji. Ich dobór i istotność pozostają dyskusyjne, co m.in. wynika z ograniczeń w zw. z nawiązaniem do idei Castellsa, skądinąd o neomarksistowskich korzeniach. Mnogość ekspozycji nie była jednak gwarantem jakości. Kuratorska formuła wielkiej wystawy grupowej nie sprawdziła się. Miejscami odnosiło się wrażenie pobieżności i tymczasowości. Przestrzeń przepływów na piśmie nie musiała borykać się z problemami lokalowymi. Przestrzeń wystawowa już tak i jakoś przy tym rozpłynęła się. Ekspozycje, które mogły stanowić wypowiedzi autonomiczne, pełniejsze, a przez to bardziej zajmujące i angażujące nie miały miejsca. Może zwolniłoby się go nieco, gdyby ograniczono liczbę pokazów? Jest to ważne, ponieważ w epoce „wszyscy jesteśmy fotografami” (ale też: kuratorami, dyrektorami i prezesami) idea wystawy jako wypowiedzi autorskiej nabrała szczególnego znaczenia. Co ciekawe, pomimo nowych możliwości technicznych najciekawiej wypadły wystawy stricte fotograficzne – tworzone i dojrzewające do pokazania co najmniej kilka lat. A może zatem – wbrew postfotograficznym bajkom, czy szemraniu niedowiarków w jej autonomię – fotografia nie umarła i jest w niej nadal kosmiczna przestrzeń dla problemów filozoficznych, egzystencjalnych i społecznych? Pojawia się w związku z tym pytanie o przyszłą formułę festiwalu, którego „osiemnastka” zbliża się tuż, tuż. Czy pozostanie on miesiącem fotografii, miesiącem o fotografii w nazwie, a może festiwalem sztuk wizualnych? Z pozoru drobna, a jednak bardzo znacząca zmiana.